Wczoraj byłam na filmie „Dary anioła:
Miasto kości” i po raz pierwszy poczułam, że chcę napisać recenzję, a
konkretniej – skłonił mnie do tego pewien aktor, ale o tym mowa w dalszych
akapitach. Zaznaczam, że będą spoilery (mało ważne – przynajmniej z mojego
punktu widzenia - i z dalszych części książek, ale uprzedzam). Tak więc,
recenzję czas zacząć.
„Dary
anioła: Miasto kości” to film fantasy wyreżyserowany na podstawie powieści
Cassandry Clare przez Haralda Zwarta, zaś scenariusz napisała Jessica Postigo.
W roli głównej wystąpiła Lily Colins grająca Clary Fray, a towarzyszyli jej Jamie
Campbell Bower (jako Jace Wayland), Kevin Zegers (jako Alec Lightwood), Robert
Sheehan (jako Simon) i wielu wielu innych.
Film
opowiada historię młodej, zwyczajnej Clary, która wraz z Simonem – swoim przyjacielem
– odkrywa zupełnie nowy i fascynujący dla niej świat. Pewnego dnia jej matka
zostaje uprowadzona, a dziewczyna zaczyna poznawać rzeczy, o których jej się
nie śniło. Wkrótce poznaje prawdę o swoim życiu… Ale tyle z fabuły, bo jeśli
ktoś chciał obejrzeć ten film, nie będę mu psuła zabawy.
Biorąc
pod lupę stronę techniczną filmu, chcę się zająć paroma ważnymi rzeczami.
Pierwszą jest właśnie fabuła. Według mnie została mocno okrojona, a pewne fakty
z książki pomieszano. Starając się patrzeć na to okiem chłodnego krytyka,
rozumiem, że przecież film idzie swoją drogą, a słowo pisane swoją. Jednak
gdybym nie znała książki, nie wiedziałabym, kim jest „ta dziwna postać bez oczu”
(Cichy Brat) lub choćby, jak ma na nazwisko główna bohaterka. Czemu w filmie
nie było mowy o Kręgu? Czemu (uwaga, spoiler) nie wspomniano, że Luke był
przyjacielem Valentine’a? I czemu nie wspomniano nic o rodzicach Aleca i
Isabelle?! Przecież nawet pominięto kraj Nocnych Łowców… Wszystko od początku
działo się strasznie szybko, jakby reżyser chciał zmieścić za wiele treści w
zaledwie 130 minutach, co poskutkowało mikrym wyjaśnieniem pewnych kwestii i
nie jestem z tego faktu zadowolona.
Drugą
kwestią jest charakterystyka/ucharakteryzowanie postaci. Przyznaję z czystym
sumieniem, że nie mam temu nic do zarzucenia. Stroje Nocnych Łowców i ich broń
bardzo mi się podobały, może dlatego, że gustuję w takich klimatach. Charakter
bohaterów został mniej więcej zachowany, co mnie bardzo cieszy.
Ostatnią
kwestią, którą omówię pobieżnie, będą efekty specjalne (wybaczcie, muzyki nie
opiszę, bo nie pamiętam). Sceny walk dobrze nakręcone i realistyczne (jak na
fantasy). Choć nie ma ich za wiele, to jednak długość trwania dobrze to
rekompensuje.
Na
początku wspomniałam coś o aktorze, który mnie natchnął do napisania recenzji,
prawda? Otóż tą osobą jest Godfrey Gao, grający Magnusa. Muszę przyznać, że
mnie i moje dwie koleżanki baaaardzo przypadł do gustu w tej roli, choć wiem,
że to przez charakteryzację. Niemniej jednak uważam, że jako Magnus był niczego
sobie (choć na zdjęciach w internecie nie wyszedł za ciekawie) i nie potrafię
sobie wyobrazić lepszego aktora do tej roli, szczególnie, że (uwaga, spoiler)
wg książki Magnus był z Aleciem! Tak… A jakżeby inaczej.
Tak
więc, jeśli ktoś przeczytał moje wypociny, chcę zaznaczyć, że film wcale nie
był stratą czasu, mimo błędów, jaki wytknęłam. Gdybym nie czytała książki, może
bym tak nie narzekała… W każdym razie uważam, że z pewnością można się na niego
wybrać do kina (polecam z przyjacielem/przyjaciółką; jest zabawniej!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz