wtorek, 24 września 2013

Recenzja filmu "Dary anioła: Miasto kości"

Wczoraj byłam na filmie „Dary anioła: Miasto kości” i po raz pierwszy poczułam, że chcę napisać recenzję, a konkretniej – skłonił mnie do tego pewien aktor, ale o tym mowa w dalszych akapitach. Zaznaczam, że będą spoilery (mało ważne – przynajmniej z mojego punktu widzenia - i z dalszych części książek, ale uprzedzam). Tak więc, recenzję czas zacząć.
„Dary anioła: Miasto kości” to film fantasy wyreżyserowany na podstawie powieści Cassandry Clare przez Haralda Zwarta, zaś scenariusz napisała Jessica Postigo. W roli głównej wystąpiła Lily Colins grająca Clary Fray, a towarzyszyli jej Jamie Campbell Bower (jako Jace Wayland), Kevin Zegers (jako Alec Lightwood), Robert Sheehan (jako Simon) i wielu wielu innych.
Film opowiada historię młodej, zwyczajnej Clary, która wraz z Simonem – swoim przyjacielem – odkrywa zupełnie nowy i fascynujący dla niej świat. Pewnego dnia jej matka zostaje uprowadzona, a dziewczyna zaczyna poznawać rzeczy, o których jej się nie śniło. Wkrótce poznaje prawdę o swoim życiu… Ale tyle z fabuły, bo jeśli ktoś chciał obejrzeć ten film, nie będę mu psuła zabawy.
Biorąc pod lupę stronę techniczną filmu, chcę się zająć paroma ważnymi rzeczami. Pierwszą jest właśnie fabuła. Według mnie została mocno okrojona, a pewne fakty z książki pomieszano. Starając się patrzeć na to okiem chłodnego krytyka, rozumiem, że przecież film idzie swoją drogą, a słowo pisane swoją. Jednak gdybym nie znała książki, nie wiedziałabym, kim jest „ta dziwna postać bez oczu” (Cichy Brat) lub choćby, jak ma na nazwisko główna bohaterka. Czemu w filmie nie było mowy o Kręgu? Czemu (uwaga, spoiler) nie wspomniano, że Luke był przyjacielem Valentine’a? I czemu nie wspomniano nic o rodzicach Aleca i Isabelle?! Przecież nawet pominięto kraj Nocnych Łowców… Wszystko od początku działo się strasznie szybko, jakby reżyser chciał zmieścić za wiele treści w zaledwie 130 minutach, co poskutkowało mikrym wyjaśnieniem pewnych kwestii i nie jestem z tego faktu zadowolona.
Drugą kwestią jest charakterystyka/ucharakteryzowanie postaci. Przyznaję z czystym sumieniem, że nie mam temu nic do zarzucenia. Stroje Nocnych Łowców i ich broń bardzo mi się podobały, może dlatego, że gustuję w takich klimatach. Charakter bohaterów został mniej więcej zachowany, co mnie bardzo cieszy.
Ostatnią kwestią, którą omówię pobieżnie, będą efekty specjalne (wybaczcie, muzyki nie opiszę, bo nie pamiętam). Sceny walk dobrze nakręcone i realistyczne (jak na fantasy). Choć nie ma ich za wiele, to jednak długość trwania dobrze to rekompensuje.
Na początku wspomniałam coś o aktorze, który mnie natchnął do napisania recenzji, prawda? Otóż tą osobą jest Godfrey Gao, grający Magnusa. Muszę przyznać, że mnie i moje dwie koleżanki baaaardzo przypadł do gustu w tej roli, choć wiem, że to przez charakteryzację. Niemniej jednak uważam, że jako Magnus był niczego sobie (choć na zdjęciach w internecie nie wyszedł za ciekawie) i nie potrafię sobie wyobrazić lepszego aktora do tej roli, szczególnie, że (uwaga, spoiler) wg książki Magnus był z Aleciem! Tak… A jakżeby inaczej.
Tak więc, jeśli ktoś przeczytał moje wypociny, chcę zaznaczyć, że film wcale nie był stratą czasu, mimo błędów, jaki wytknęłam. Gdybym nie czytała książki, może bym tak nie narzekała… W każdym razie uważam, że z pewnością można się na niego wybrać do kina (polecam z przyjacielem/przyjaciółką; jest zabawniej!).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz