wtorek, 10 grudnia 2013

Kim jestem?

Kim jestem?
Jestem wszystkim tym, czym nigdy nie chciałam być. Plotkami innych osób, opiniami oraz pomówieniami. Wymaganiami rodziców, którym nie zawsze było łatwo sprostać. Ograniczeniami nadanymi mi z góry, które w gruncie rzeczy bardziej szkodziły niż pomagały. Wspomnieniami - złymi i dobrymi, choć więcej było tych pierwszych. Kłębkiem emocji, które od zawsze były niechciane i prowadziły do depresji. Odczuwaniem bólu innych ludzi, mimo że nigdy nie prosiłam o empatię. Miłością do muzyki, która nadaje temu światu kolorów. Pisaniem i marzeniami, które pozwalają się oderwać od rzeczywistości w poszukiwaniu czegoś lepszego... Niespełnionymi pragnieniami. Samotnością wiecznie ze mną przebywającą. Altruistą. Zrozumieniem przyjaciół, tych prawdziwych.
Kim jestem?
Bo moje "ja" składa się z kawałków innych ludzi. Czy w takim razie można mówić tu o "mnie"?
Nie widzę w tym już siebie. "Mnie " tu nie ma, nigdy nie było. Od zawsze byliście "wy".

czwartek, 26 września 2013

Top 15 moving songs



Przybywam z zestawieniem najbardziej poruszających piosenek (wg mnie). Są ułożone alfabetycznie, bo trudno by mi było określić kolejność.


9.    Garou – Gitan

Co sądzicie o liście? I co byście jeszcze do niej dopisali?
A tymczasem idę się dalej przygotowywać do jutrzejszego wyjazdu.

środa, 25 września 2013

A czas płynie i płynie nieubłaganie...

Dzisiaj krótko o moich jakże radosnych spostrzeżeniach. I chyba pierwszy raz tak bardzo osobistych... Powinnam zostać filozofem, to mi wychodzi najlepiej.
Ostatnio zaczęłam się zastanawiać coraz bardziej nad czasem. Właściwie to temat, który od ponad dwóch tygodni zaprząta nieustannie moją głowę. Przez całe liceum jakoś nie zwróciłam na to uwagi, później zakończenie roku i wielka euforia, że to koniec, że pewien etap życia jest już za mną i teraz czeka mnie coś zgoła odmiennego, a na końcu matura, gdzie nie było czasu na zastanawianie się. No i nareszcie bardzo długie wakacje... Wtedy już był czas na wszystko.
Nawet nie zauważyłam, kiedy te miesiące i lata minęły nieubłaganie. Wciąż pamiętam pewne wydarzenia jakby były elementem wczorajszego dnia, a nie miały miejsce 6, 7 lat wstecz. I właśnie to mnie tak przeraża i doprowadza do depresji. Bo zanim się obejrzę, dopadnie mnie starość, a w głowie będzie pytanie "co robiłam przez całe życie?". Może dla niektórych to wyda się odległe lub śmieszne, bo przecież pisze to ktoś, kto jeszcze nawet nie przekroczył dwudziestki, lecz nad pewnymi rzeczami warto się zastanowić. Szczególnie, gdy mogą wpłynął na całą egzystencję.
Nigdy nie lubiłam okresu podstawówki i gimnazjum. Mam związane z tym złe wspomnienia, które chcę wyrzucić z pamięci. Za to w liceum było inaczej, lepiej i to o wiele. Dlatego teraz, po trzech latach, stwierdzam, że wcale nie chcę studiów, na które tak czekałam, żeby wyrwać się z tego miasta. Nie chcę, to mnie przeraża. Trzy długie lata minęły jak mrugnięcie oka. Jak to jest możliwe? Nie ukrywam, że bardzo boję się przyszłości... Czas płynie i płynie nieubłaganie, by większość sytuacji odeszło w zapomnienie. I nie tylko to mnie przeraża. Przerażająca jest też wizja samotności i tego, że na końcu okaże się, że nic tak naprawdę nie osiągnęłam. "Żeby coś osiągnąć, musisz do tego dążyć." Racja. Ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy, jak brak możliwości, czy choćby strach przed ludźmi. Tak więc zadam Wam pytanie; chcecie, odpowiadajcie, do niczego nie zmuszam.
Czym jest życie i czas?
Następna notka może się pojawi jutro, a może w piątek. Będzie to zestawienie 10 piosenek, które wg mnie najbardziej poruszają uczucia.

wtorek, 24 września 2013

Recenzja filmu "Dary anioła: Miasto kości"

Wczoraj byłam na filmie „Dary anioła: Miasto kości” i po raz pierwszy poczułam, że chcę napisać recenzję, a konkretniej – skłonił mnie do tego pewien aktor, ale o tym mowa w dalszych akapitach. Zaznaczam, że będą spoilery (mało ważne – przynajmniej z mojego punktu widzenia - i z dalszych części książek, ale uprzedzam). Tak więc, recenzję czas zacząć.
„Dary anioła: Miasto kości” to film fantasy wyreżyserowany na podstawie powieści Cassandry Clare przez Haralda Zwarta, zaś scenariusz napisała Jessica Postigo. W roli głównej wystąpiła Lily Colins grająca Clary Fray, a towarzyszyli jej Jamie Campbell Bower (jako Jace Wayland), Kevin Zegers (jako Alec Lightwood), Robert Sheehan (jako Simon) i wielu wielu innych.
Film opowiada historię młodej, zwyczajnej Clary, która wraz z Simonem – swoim przyjacielem – odkrywa zupełnie nowy i fascynujący dla niej świat. Pewnego dnia jej matka zostaje uprowadzona, a dziewczyna zaczyna poznawać rzeczy, o których jej się nie śniło. Wkrótce poznaje prawdę o swoim życiu… Ale tyle z fabuły, bo jeśli ktoś chciał obejrzeć ten film, nie będę mu psuła zabawy.
Biorąc pod lupę stronę techniczną filmu, chcę się zająć paroma ważnymi rzeczami. Pierwszą jest właśnie fabuła. Według mnie została mocno okrojona, a pewne fakty z książki pomieszano. Starając się patrzeć na to okiem chłodnego krytyka, rozumiem, że przecież film idzie swoją drogą, a słowo pisane swoją. Jednak gdybym nie znała książki, nie wiedziałabym, kim jest „ta dziwna postać bez oczu” (Cichy Brat) lub choćby, jak ma na nazwisko główna bohaterka. Czemu w filmie nie było mowy o Kręgu? Czemu (uwaga, spoiler) nie wspomniano, że Luke był przyjacielem Valentine’a? I czemu nie wspomniano nic o rodzicach Aleca i Isabelle?! Przecież nawet pominięto kraj Nocnych Łowców… Wszystko od początku działo się strasznie szybko, jakby reżyser chciał zmieścić za wiele treści w zaledwie 130 minutach, co poskutkowało mikrym wyjaśnieniem pewnych kwestii i nie jestem z tego faktu zadowolona.
Drugą kwestią jest charakterystyka/ucharakteryzowanie postaci. Przyznaję z czystym sumieniem, że nie mam temu nic do zarzucenia. Stroje Nocnych Łowców i ich broń bardzo mi się podobały, może dlatego, że gustuję w takich klimatach. Charakter bohaterów został mniej więcej zachowany, co mnie bardzo cieszy.
Ostatnią kwestią, którą omówię pobieżnie, będą efekty specjalne (wybaczcie, muzyki nie opiszę, bo nie pamiętam). Sceny walk dobrze nakręcone i realistyczne (jak na fantasy). Choć nie ma ich za wiele, to jednak długość trwania dobrze to rekompensuje.
Na początku wspomniałam coś o aktorze, który mnie natchnął do napisania recenzji, prawda? Otóż tą osobą jest Godfrey Gao, grający Magnusa. Muszę przyznać, że mnie i moje dwie koleżanki baaaardzo przypadł do gustu w tej roli, choć wiem, że to przez charakteryzację. Niemniej jednak uważam, że jako Magnus był niczego sobie (choć na zdjęciach w internecie nie wyszedł za ciekawie) i nie potrafię sobie wyobrazić lepszego aktora do tej roli, szczególnie, że (uwaga, spoiler) wg książki Magnus był z Aleciem! Tak… A jakżeby inaczej.
Tak więc, jeśli ktoś przeczytał moje wypociny, chcę zaznaczyć, że film wcale nie był stratą czasu, mimo błędów, jaki wytknęłam. Gdybym nie czytała książki, może bym tak nie narzekała… W każdym razie uważam, że z pewnością można się na niego wybrać do kina (polecam z przyjacielem/przyjaciółką; jest zabawniej!).